Nauka
Na tropie życia w kosmosie. Nowe odkrycie astrofizyków
02 grudnia 2024
Po wycofaniu się Amerykanów Kurdowie zawarli porozumienie z Damaszkiem. To wybór mniejszego zła wobec okupacji tureckiej. Oczywiście wszystko ma swoją cenę, a umowa będzie oznaczała wiele ustępstw
Odkąd rozpoczęła się turecka operacja w północnej Syrii, a Stany Zjednoczone na nią zezwoliły, czyli niemal tydzień temu, otrzymywałem liczne wiadomości od mieszkańców regionu. Ich nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie – od słów pełnych nadziei do niemal żegnania się na zawsze.
Nadzieję często budowały plotki (jak potencjalny zakaz lotów nad północną Syrią rzekomo wprowadzony przez Rosję, dalsza obecność, czy nawet zwiększenie liczby amerykańskich wojsk), a rzeczywistość je rozwiewała. To dlatego, że sama sytuacja zmieniała się w błyskawicznym tempie i w takich chwilach każdy chce chwytać się tego, co da mu nadzieję na to, że nie będzie musiał opuszczać swojego domu, a rodzina będzie bezpieczna. Jedni myśleli, gdzie znaleźć bezpieczną przystań, a inni byli gotowi brać broń do ręki.
Kurdowie wybrali wariant najlepszy z najgorszych. Udało się uniknąć najbardziej krwawego scenariusza, chociaż w ciągu tygodnia zginęło ponad 250 osób, a walki wciąż się nie skończyły.
„Jeśli mamy wybrać między kompromisem a ludobójstwem, to oczywiście wybierzemy życie naszych ludzi” – pisał w tekście dla magazynu „Foreign Policy” dowódca koalicji kurdyjskich i arabskich bojówek Syryjskich Sił Demokratycznych Mazlum Abdi, jeszcze wtedy sprzymierzonych ze Stanami Zjednoczonymi.
Turcja poinformowała, że rozpoczęła operację Źródło Pokoju 9 października. Jej celem było ustanowienie 30-kilometrowego pasa bezpieczeństwa, który miał ciągnąć się wzdłuż syryjskiej granicy. Ankara jednoznacznie utożsamia kurdyjskie bojówki YPG (wchodzą w skład Syryjskich Sił Demokratycznych) w Syrii z PKK, czyli Partią Pracujących Kurdystanu. W Turcji, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych i Unii Europejskiej, organizacja ta uznawana jest za terrorystyczną – od 1984 r. toczy walkę zbrojną z państwem tureckim.
Według oficjalnych komunikatów także wrogiem tureckich żołnierzy i sprzymierzonych z nimi arabskich bojówek miało być Państwo Islamskie. Jednak na terenach, które miała obejmować turecka strefa, dżihadyści są niemal nieobecni od 2015 r., bo pokonały ich właśnie kurdyjskie milicje przy wsparciu Stanów Zjednoczonych.
Pierwsza faza Źródła Pokoju zakładała wzięcie pod kontrolę terytoriów między przygranicznymi miastami Tall Abjad i Ras al-Ajn. To pas o długości 120 km, który miał przeciąć Rożawę [autonomię kurdyjską w północnej Syrii – red.] w środku i zablokować dwie kluczowe arterie łączące miasta w jej zachodniej i wschodniej części. To właśnie z tej okolicy wycofali się amerykańscy żołnierze tuż przed atakiem Turcji.
Operację rozpoczęły naloty i ostrzały artyleryjskie na kurdyjskie miasta, w tym Kobanê czy Kamiszli. W kolejnych dniach sprzymierzone z Turcją bojówki zajmowały terytoria wokół Tall Abjadu i Ras al-Ajn. Trwały zacięte walki. Atakującym szybko udało zablokować główne drogi w Rożawie. Mieszkańcy Kobanê pisali do mnie, że zostali odcięci. Okrężna droga w okolicach Rakki, od której siły Źródła Pokoju znajdowały się daleko, była niebezpieczna z innego powodu.
Po utracie terytorium w marcu 2019 r. Państwo Islamskie przeszło do podziemia. Syryjskie Siły Demokratyczne i policja radziły sobie z zapewnieniem bezpieczeństwa na terenach zamieszkałych przez Kurdów, ale miasta Manbidż czy Rakka i ich okolice, a także prowincje Dajr az-Zaur i okolice miasta Hasake były infiltrowane przez dżihadystów. Dochodziło tam do zamachów i zabójstw.
Według raportu Departamentu Stanu na terenie Iraku i Syrii wciąż przebywa od 14 do 18 tys. członków Państwa Islamskiego, w tym 3 tys. bojowników zagranicznych. Także w dokumencie zaznaczone jest, że organizacja prowadzi aktywną rekrutację, szczególnie podatni na nią są mieszkańcy obozów dla uchodźców i uchodźców wewnętrznych.
Gdy rozpoczęła się turecka operacja, większość oddziałów Syryjskich Sił Demokratycznych została przerzucona na północ, a tym samym bezpieczeństwo na pozostałych terenach szybko się pogarszało. Do tego na skutek trwającej operacji z więzień i obozów dla uchodźców wewnętrznych miała uciec część z przetrzymywanych dżihadystów, a także ich rodzin.
Turcja stopniowo zajmowała kolejne tereny i przełamywała obronę na terenach kontrolowanych przez Syryjskie Siły Demokratyczne. Ludzie masowo uciekali z domów. Uchodźcy wewnętrzni byli przenoszeni z obozów przygranicznych do tych znajdujących się w głębi Syrii. Według danych ONZ w ciągu tygodnia 160 tys. osób zostało przesiedlonych. Po raz kolejny, w trwającej od 2011 r. wojnie, w której zginęło przynajmniej pół miliona ludzi, pojawiły się przygnębiające zdjęcia i filmy ze szpitali, ciał leżących na ulicach i egzekucji.
13 października władze północnej Syrii zawarły porozumienie z Damaszkiem. Zgodnie z nim Syria, wraz z Rosjanami i Iranem, ma wypełnić lukę, którą pozostawili Amerykanie, czyli zagwarantować bezpieczeństwo, postawić siły na granicy i pomóc w wyparciu Turków z terenów kurdyjskich w kraju.
Od momentu zawarcia porozumienia armia wierna prezydentowi Asadowi stopniowo zajmuje kolejne pozycje w północnej Syrii, tym samym wstrzymując turecką ofensywę. Po latach syryjska flaga państwowa zawitała do miast takich jak Rakka czy Ajn Issa, choć wydawało się, że już lata temu znikła z nich na zawsze.
Tymczasem amerykańscy żołnierze pakują się i opuszczają kolejne terytoria. Na jednym z nagrań, które pojawiło się w internecie, widać, jak pickup z żołnierzami syryjskimi mija opancerzony konwój z amerykańską flagą. Widok nie do pomyślenia jeszcze dwa tygodnie temu.
To koniec trwającej od 2014 r. amerykańskiej obecności w północnej i wschodniej Syrii.
Oczywiście wszystko ma swoją cenę, a porozumienie z Damaszkiem będzie oznaczało wiele ustępstw.
„Wiemy, że musimy pójść na bolesne kompromisy z Moskwą i Baszarem al-Asadem, jeśli postanowimy z nimi współpracować” – pisał Abdi dla „Foreign Policy”.
Wciąż nie są znane wszystkie punkty porozumienia. Na razie władze północnej Syrii przekonują, że zmiany będą miały przede wszystkim charakter militarny.
Syryjskie Siły Demokratyczne wejdą w skład syryjskiej armii. Jeszcze do niedawna wspierana przez Amerykanów i państwa europejskie organizacja wejdzie w skład Piątego Korpusu Syryjskiej Armii Arabskiej jako Legion Szturmowy. Tym samym broń i sprzęt, który przekazały im Stany Zjednoczone, będzie na usługach prezydenta Asada.
Umowa ma gwarantować szerokie prawo do autonomii, która zostanie zapisane w konstytucji. Szczegóły jednak nie są znane. W okresie przejściowym kurdyjscy politycy mają pojawić się w rządzie i uczestniczyć w pracach nad zmianami.
To brzmi jak bardzo dobra umowa dla Kurdów. Aż zbyt dobra. Kurdowie wielokrotnie wyrażali chęć negocjacji z Damaszkiem i za każdym razem rozmowy nie dochodziły do skutku lub kończyły się bezowocnie. Syryjska władza nie chciała słyszeć o żadnej autonomii. Teraz zgodziła się na nią, gdy Kurdowie znajdują się w najsłabszej pozycji negocjacyjnej od dawna i groziło im śmiertelne zagrożenie.
Dlatego należy być sceptycznym co do ustępstw ze strony Damaszku. Warunki porozumienia mogą się szybko zmienić. Nawet jeśli nie będą to represje i negowanie tożsamości kurdyjskiej z czasów przedwojennych, to jest duża szansa, że autonomia, która powstała w ciągu ostatnich lat, właśnie się kończy.
Dla mieszkańców przygranicznych miast są to na razie kwestie drugorzędne, w końcu długa i krwawa wojna była tuż o krok.