U nich mur, a u nas tylko płot

Może to w Polsce zaczęły się przemiany i rozpad komunizmu. Ale w kwestii symboli byliśmy na straconej pozycji na długo zanim runął berliński mur. To on był symbolem Zimnej Wojny i jego upadek musi być symbolem jej końca

Może to w Polsce zaczęły się przemiany i rozpad komunizmu. Ale w kwestii symboli byliśmy na straconej pozycji na długo zanim runął berliński mur. To on był symbolem zimnej wojny i jego upadek musi być symbolem jej końca

W sierpniu 1980 r. Lech Wałęsa przeskoczył przez płot stoczni w Gdańsku i stanął na czele strajku, który dał początek Solidarności i wprowadził nas na – dość długą i krętą – ścieżkę w kierunku Okrągłego Stołu, wyborów 4 czerwca i powołania pierwszego niekomunistycznego rządu w Europie Środkowo-Wschodniej. Bez Sierpnia’80 nie byłoby Czerwca’89.

Zaczęło się w Polsce

Gdyby Wałęsa nie przeskoczył przez ten płot i nie zjawił się w stoczni (bo przypomnijmy, nie był wtedy jej pracownikiem), być może strajk zakończyłby się inaczej. Zresztą przecież nawet z Wałęsą miał się skończyć wcześniej, ale to opór kilku kobiet sprawił, że Wałęsa ze stoczni jednak nie wyszedł i ogłosił strajk solidarnościowy z innymi zakładami. Dopiero wtedy ruszyło.

Więc płot stoczni odegrał jakąś ważną rolę w polskiej historii. Brama stoczniowa, będąca częścią tego samego ogrodzenia, udekorowana kwiatami i zdjęciem papieża, była na pierwszych stronach wszystkich najważniejszych gazet. Jest symbolem polskiej drogi do wolności.

Cóż, kiedy zaraz potem pojawiły się głosy, że Wałęsa przez płot wcale nie skakał, że na strajk pod stocznię podwiozła go wojskowa motorówka, bo zjawił się tam z esbeckiej inspiracji, by przejąć strajk i potem kontrolować ruch robotniczy. Była to historia powtarzana najpierw w środowiskach komunistycznych, która potem przeniknęła do prawicowych przeciwników Wałęsy w Solidarności.

Lech Wałęsa przemawia zza bramy Stoczni Gdańskiej w czasie strajku w sierpniu 1980 r. (NADAL / SIPA / EAST NEWS)

Więc owszem i brama, i płot, i wreszcie sam Wałęsa to symbole naszej wolności. Gdy Wałęsa przemawiał w Kongresie Stanów Zjednoczonych, Polska miała swoje pięć minut. 

Niestety, sami żeśmy ten płot zburzyli. Dezawuując „skok przez płot” i sprowadzając Wałęsę jedynie do „Bolka”. Owszem i sam Lech Wałęsa przyczynił się do upadku mitu Solidarności i swojego. Najpierw wywołując „wojnę na górze”, potem zaś zaprzeczając jakimkolwiek kontaktom ze służbami, jakby nie rozumiał, że jego wielkość nie polega na sztucznej nieskazitelności, ale na umiejętności podnoszenia się z upadku. Wałęsa jest wielki razem ze swoimi słabościami.

Pomijam już głosy tych, którzy mówią, że tak naprawdę żadna Solidarność, żaden Wałęsa i papież, a tylko gospodarcza zapaść Związku Radzieckiego i Michaił Gorbaczow ze swoją pierestrojką są prawdziwymi przyczynami upadku komuny w regionie.

Więc sami żeśmy ten płot zaorali…

Więc jeśli teraz utyskujemy, że Niemcy skradli nam show, że przecież „zaczęło się w Polsce”, to miejmy do siebie pretensje.

Rywalizacja w obalaniu komunizmu

Ale prawda jest taka, że ta rywalizacja o pierwszeństwo w obalaniu komunizmu z góry była przegrana. Co tam nasz płot, kiedy Niemcy mieli swój – na pewno solidnie zbudowany – mur. Podział Niemiec i Berlina od 1945 r. był symbolem podziału Europy. Jeszcze w drugiej połowie lat 40. XX w. trwała blokada Berlina Zachodniego. Zachodni alianci dokonali wówczas cudu, transportując żywność, węgiel, paliwa i wszelkie inne dobra do mieszkańców miasta. W sumie wykonano prawie 300 tys. lotów. Potężna operacja logistyczna i potężny sukces. Zachód pokazał, że potrafi utrzymać swój model życia pomimo blokady.

Pierwszy wielki sukces zimnej wojny.

Ale komuniści nie ustępowali. W 1961 r. zbudowali ponad 150-kilometrowy mur, a wraz z nim system okopów, zasiek, wież obserwacyjnych. Pół miasta chciano zamknąć niczym w więzieniu. Ale chodziło też o to, że wschodni berlińczycy uciekali do zachodnich dzielnic, będąc żywymi dowodami na to, że w komunistycznym państwie nie żyje się lekko.

Od tej pory mur stał się fizycznym symbolem podziału Europy i świata. Był bohaterem filmów i piosenek – nawet w Polsce (słynna „Arahja” Kultu). Był obiektem wycieczek – bo z zachodniej strony nic nie broniło dostępu do muru (któż by chciał uciekać do NRD i przesiąść się z BMW do trabanta?). Tę zachodnią stronę szybko pokryło graffiti – modne zwłaszcza w czasie rozkwitu punkowej kontrkultury.

Sam pamiętam podniecenie, gdy jako dziecko wraz rodziną jechałem do Francji na wakacje i mieliśmy przekroczyć słynny Checkpoint Charlie – jedno z przejść granicznych.

W 1963 r. prezydent John F. Kennedy odwiedził Zachodni Berlin w 15. rocznicę wspomnianej blokady. Była to jego pierwsza wizyta w RFN po zbudowaniu muru. Wtedy wypowiedział słynne słowa „Ich bin ein Berliner”. Te słowa to część historii zimnej wojny.

Prezydent USA John Kennedy wygłasza przemówienie, w trakcie którego padły słynne słowa “Ich bin ein Berliner”. Berlin Zachodni, 26 czerwca 1963 r. (PHOTOQUEST / GETTY IMAGES)

To pod Bramą Brandenburską, będącą wtedy niejako w środku muru, w 1987 r. prezydent USA Ronald Reagan wezwał: „Panie Gorbaczow, zburz pan ten mur!”.

I znów czołówki gazet, i znów cytaty we wszystkich mediach. Bo Reagan to symbol walki z „Imperium Zła” (też jego słowa). 

Historia muru to też historia ludzkich tragedii – podzielonego narodu, rozdzielonych rodzin. To historia co najmniej stu śmiałków, którzy zginęli, próbując przedostać się na Zachód – enerdowcy strzelali bez pardonu.

Dzieci idące do szkoły przechodzą obok Muru Berlińskiego, 14 listopada 1989 r. (STEPHEN JAFFE / GETTY IMAGES)

Mur otwarty

Tak więc wszystko było już gotowe na długo przed upadkiem komuny. Myśmy tu sobie żmudnie negocjowali przy Okrągłym Stole, wybierali kontraktowy Sejm, niekomunistycznego premiera z komunistycznym generałem Czesławem Kiszczakiem u boku, ba, nawet pozwalaliśmy wschodnim Niemcom uciekać na Zachód via Polska – wszystko drogą ewolucyjną (i dodajmy, jedyną możliwą i rozsądną). A tu Niemcy w końcu nie wytrzymali, ruszyli na mur i – bach! – zburzyli go.

A wcale tak być nie musiało. Wschodnie Niemcy już od dłuższego czasu chciały ułatwiać przekraczanie granicy między NRD i RFN – ale chciały to robić w sposób kontrolowany, ewolucyjny. Przyjęto specjalne rozporządzenia – ale poinformowano o nich na konferencji prasowej w taki sposób, że media przekazały, iż właśnie mur został otwarty. Wieczorem 9 listopada wschodni berlińczycy zaczęli się gromadzić pod murem. Strażnicy nie wiedzieli o decyzjach polityków. Mogli otworzyć ogień – na szczęście tego nie zrobili. Ostatecznie przejścia zostały faktycznie otwarte. Ludzi nie dało się powstrzymać. Po drugiej stronie czekali już rodacy – z piwem i kiełbaskami.

Radość po upadku Muru Berlińskiego. Mieszkaniec ówczesnej NRD wjeżdża do Berlina Zachodniego przez Checkpoint Charlie (DAVID TURNLEY / CORBIS / VCG / GETTY IMAGES)

No i czekali dziennikarze z kamerami. I znów – czołówki gazet, breaking newsy w telewizjach. I Wielka Historia.

Na marginesie dodajmy, że tego historycznego wieczoru kanclerz RFN Helmut Kohl bawił w Polsce. Premier Tadeusz Mazowiecki, który tak bardzo starał się pozyskać wsparcie Zachodu, liczył na tę wizytę. Spotkanie polskiego premiera z niemieckim kanclerzem miało też być symbolem początku pojednania obu narodów i „prawdziwym końcem II wojny światowej”.

Kohl był jednak wściekły. Wszyscy najważniejsi politycy – zwłaszcza opozycji, a szły wybory – byli już pod murem i uśmiechali się do kamer. A Kohl, który chciał być ojcem zjednoczenia Niemiec, tkwił w Warszawie… W końcu zdecydował się przerwać wizytę, psując Mazowieckiemu do reszty humor. Kohl, owszem, wrócił do Polski dwa dni później – wziął udział w mszy pojednania, objął nawet Mazowieckiego. Ale najważniejsze media były w Berlinie.

Premier Polski Tadeusz Mazowiecki i kanclerz Niemiec Helmut Kohl w trakcie spotkania w Krzyżowej, 15 listopada 1989 r. (THOMAS IMO / PHOTOTEK / GETTY IMAGES)

Nie dąsajmy się na historię

No a pół roku później Roger Waters, przypominając o sobie światu, dał w Berlinie swój słynny koncert „The Wall Live in Berlin”. A potem przez wiele lat można jeszcze było kupić w Berlinie kawałki muru – tak oryginalne, że zbudowano by z nich jeszcze ze trzy inne mury. Myśmy takich suwenirów nie wymyślili.

Nie dąsajmy się jednak na historię. Jeśli chcemy, by świat docenił nasz wkład w dzieje, uporajmy się z tymi murami, które dzielą Polaków obecnie. Bez tego żadna agencja PR nie pomoże nam w reklamowaniu polskiej drogi do wolności.

Zaś 9 listopada uczcijmy upadek muru berlińskiego kuflem dobrego niemieckiego piwa. Zum Wohl!

Opublikowano przez

Andrzej Brzeziecki


Dziennikarz, publicysta. W latach 2002-2008 redaktor „Tygodnika Powszechnego”, publikuje także w „Polityce”. Autor i współautor książek, „Armenia. Karawany śmierci”, „Tadeusz Mazowiecki. Biografia naszego premiera”, „Łukaszenka. Niedoszły car Rosji”. Laureat Nagrody im. Jerzego Turowicza oraz finalista nagród im. Kazimierza Moczarskiego i Jana Długosza. Członek rady Ośrodka Studiów Wschodnich.

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na naszą listę mailingową. Będziemy wysyłać Ci powiadomienia o nowych treściach w naszym serwisie i podcastach.
W każdej chwili możesz zrezygnować!

Nie udało się zapisać Twojej subskrypcji. Proszę spróbuj ponownie.
Twoja subskrypcja powiodła się.